Nazajutrz rano Hermiona znowu udała się do biblioteki. Była sobota, więc wymknęła się o ósmej, żeby przypadkiem nie wpaść na Rona lub Harry'ego. Dzień, tak samo jak wczorajszy, był bardzo słoneczny. Pomimo tego, że była już prawie połowa września, za oknami było wciąż kolorowo i czuć było ciepło lata, które już niestety powoli odchodziło.
Szatynka szukała składników eliksiru, który by na 24 godziny uniemożliwił działanie innemu eliksirowi, zwanemu veritaserum. Byłoby to bardzo wygodne dla śmierciożerców, aby na przykład Ministerstwo Magii nie mogło wydusić z nich prawdy. Słudzy(sługi?) Voldemorta nakłamaliby urzędnikom w żywe oczy. Tym sposobem łatwo byłoby wmówić im, że nie są po stronie Sami-Wiecie-Kogo i mogliby spokojnie węszyć. Tego właśnie szukała Hermiona. Podobnież książka, która może składniki ów eliksiru zawierać znajduje się właśnie w Hogwarcie.
-Po co mi to?-pomyślała nagle odzyskując swoją buntowniczą i dociekliwą naturę, po czym natychmiast przestała szukać.
-Musisz szukać, to jest twoje zadanie, ty chcesz to znaleźć.-odpowiedział jej lodowaty głos w jej głowie.
-Nie, nie chcę! Niepotrzebne mi to!-upierała się w myślach.
-Chcesz!- warknął jeszcze zimniej i groźniej jej rozmówca. Chłód jego głosu przeszył ciało dziewczyny, aż dreszcze dotarły do palców u rąk. Tam ustały. Spojrzała na ręce, jakby spodziewając się, że tym miejscem uleci z niej intruz panujący nad jej ciałem.
Wbrew swojej woli wróciła do szukania książki, która wskazywałaby, ze może zawierać potrzebne informacje. W końcu zobaczyła okładkę Stare, bardzo użyteczne i zapomniane eliksiry, po czym od razu usiadła z księgą przy jednym ze stolików i zaczęła ją oglądać.
Nie tylko eliksiry w niej wyglądały na stare, lecz sama książka również. Wyglądała na taką, którą to trzymało wiele rąk, na którą patrzyło wiele osób. Różniła się trochę od swoich koleżanek na półkach. Nie dość, że jej już mocno wyblakłe strony, były popisane, to na końcu książki odręcznym pismem przeczytała ,,Witaj śmierciożerco''. Po chwili napis ten zniknął, jakby pokazywał się tylko wybrańcom, czyli min. temu kto zagościł w jej ciele i psychice.
Nagle do biblioteki wszedł Ron.
-Co za natarczywy bachor. -odezwał się właściciel tego przeszywającego chłodem głosu.
-Wcale nie...-pomyślała Hermiona, tak szybko, jakby chciała by te słowa nie dobiegły do jego uszu.
Przyjaciel szedł ku niej szybkim tempem. Wyglądał na takiego, który nie może dłużej zwlekać. Wydawało się, że ma jej coś bardzo ważnego do powiedzenia, lecz on oznajmił tylko:
-Hermiono, mam tego dosyć. Przestań! Po prostu przestać, już być taka. Przepraszam, za wszytko. Ja i Harry! Jeżeli naprawdę tak wiele było sytuacji, powodujących ból w twoim... ee... sercu. Tak, sercu... To przepraszamy.-rzekł rudzielec. Miał podkrążone oczy i wyglądał jakby całą noc spędził na wymyślaniu tej przemowy.
-Zostaw mnie. Nienawidzę was. Ciebie i Harry'ego. Chcę, żebyście odeszli, ty plugawy biedaku. Zrozumiałeś?-powiedział za nią lodowaty głos, lecz słowa wyszły z jej ust.
-Jak możesz...-wyszeptał chłopak, którego najwyraźniej zatkało. Stał chwilę patrząc na przyjaciółkę nieobecnym wzrokiem. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, wiedział, że może być zła i tę złość okazywać. Ale nie mógł uwierzyć, że to Hermiona, którą przecież dobrze znał. Ona nie powiedziałaby czegoś takiego, myślał, chyba...
-Nie, Ron, przepraszam to nie ja, to Imperius!-powiedziała cicho i szybko, bo tylko tak jej się udało. Niestety przyjaciel zdążył już wyjść, a dziewczyna od razu poczuła ból, podobny do wczorajszego, tylko jeszcze mocniejszy. Ktoś ją kiereszował. Nożem, biczem, wszystkim czym się dało. Jednak ślady nie pojawiały się na ciele.
-Ty nędzna szlamo!- wysyczał intruz, po czym następna fala uderzeń dotknęła ją tak mocno, jak sztorm na morzu, który chce zwalić bezbronnych ludzi z łodzi, którą wypłynęli na wspaniały rejs.
Łzy naszły jej do oczu, a usta wykrzywiły się znacząco. Cała jej twarz tworzyła przerażający obraz bezlitosnego zachowania jej znachora, który nie zastanawiając się, dalej zadawał jej krzywdę. Chciała krzyknąć, poprosić go, błagać by przestał. Ale nie mogła.
Dziewczyna pomyślała, że znów bezmyślnie i niepotrzebnie naraziła się na ból. Gdy ów osoba zaprzestała ją kiereszować, jakby chciała się przyjrzeć swojemu dziełu, z którego najwidoczniej była zadowolona, Hermiona kompletnie straciła kontrolę nad własnym umysłem. Opadła z sił, znowu. Znowu zanurzała się w tą otchłań, w tą wodną otchłań, która zaczęła ją tak przerażać. Najgorsza była myśl, że może już z niej nie wypłynąć. Znów intruz był zwycięzcą.
-George, czy zaklęcie Imperius, nie służy przypadkiem do przejmowania tej no... kontroli nad kimś innymi?-zapytał Fred, który wraz z bratem czaił się za półkami, oglądając całe zdarzenie.
-Taak, chyba tak. Pamiętasz? Mówił nam o tym..y...no ten Crouch junior, jak był Moodym.
-Nie dobrze...Hermioną ktoś włada. Tak się mówi, prawda, że ktoś kimś włada?-rzekł zamyślony rudzielec jakby nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
-Nie wiem Freddie, ale wsłuchaj się... Burczy mi w brzuchu... Nie mogę myśleć będąc głodnym.-jęknął George gładząc się po brzuchu.
-Do kuchni! A potem od razu na ratunek Hermionie, wiadomo.-powiedzieli obaj i z uśmiechem na ustach wyszli z biblioteki.
***
A więc skończyłam drugi rozdział. Byłabym Wam bardzo wdzięczna, gdybyście pozostawili po sobie komentarz, gdyż widzę, że ktoś mnie odwiedza, a komentarzy nie ma. Bardzo chciałabym przeczytać Wasze zdanie, na temat opowiadania. Czy Wam się podoba, czy gdzieś popełniam błędy, czy o czymś inaczej pisać i tym podobne. Naprawdę byłabym wdzięczna, za jakąkolwiek oznakę, że czytacie i warto pisać, oprócz statystyk.
40302366 proszę, informuj mnie o nowych notkach tutaj. Co do opowiadania... nie jest najgorsze. Trochę błędów, wygląda to trochę jakbyś chciała pisać jak najlepiej, tak, że po prostu błędy wyglądają jeszcze gorzej. Echhh, jestem zbyt zmęczona aby o tym pisać. Nie jest źle w każdym razie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się :)
OdpowiedzUsuń